środa, 23 października 2013

18. Dziennik Kate Winthrop (fragment)

„Jest już po wszystkim, a jednak pisząc te słowa wciąż z trudem opanowuję drżenie rąk. czemu właściwie to robię? Czemu uparłam się by przywołać te straszliwe wspomnienia, które pchnęły mnie niemal na krawędź szaleństwa? Doprawdy nie wiem… Może ku przestrodze, może jako wskazówkę dla potomnych, którym przyjdzie podążać tą samą drogą. Niechaj jednak bogowie mają ich w opiece, jeśli historia ta naprawdę się kiedyś powtórzy.


Była duszna czerwcowa noc. Obudziłam się z krzykiem, moje ciało było pokryte potem. Przerażające sny nawiedzały mnie od ponad tygodnia, lecz nigdy dotąd nie były tak wyraźne. Nigdy też nie pamiętałam żadnych szczegółów tych wizji. Jedynym, co pozostawało w mym umyśle gdy otworzyłam oczy było przerażenie i przeświadczenie o nadchodzącym zagrożeniu. Niewyobrażalnej grozie, straszniejszej niż sama śmierć. Tym razem towarzyszyło mi jednak coś jeszcze. Wewnętrzny nakaz zmuszający mnie, do przeciwstawienia się temu, co zdawało się nieuniknione. Ta tajemnicza siła pokierowała moimi krokami. Ubrałam się po omacku, chwyciłam kilka swoich rzeczy i wybiegłam z mieszkania pędząc na złamanie karku.

 
Dopiero po kilku minutach ocknęłam się z tego osobliwego transu. Jak się okazało znajdowałam się pod budynkiem miejskiego Muzeum Historii Starożytnej. Oprócz mnie byli też inni, najwyraźniej przygnani tutaj przez tę samą “siłę”. Wtedy właśnie poznałam Carolyn Fern, Jenny Barnes, Harveya Waltersa oraz siostrę Marry. Każde z nas posiadało jakieś szczątkowe informacje na temat tego miejsca i grozy, jaka roztaczała się wokół. Jak się dowiedziałam, światu zagrażała przedwieczne istota zwana Ithaqua. Lada moment miała się przebudzić, właśnie w budynku muzeum, przed którym się znajdowaliśmy. Wszystko przez pradawne przedmioty magiczne, zgromadzone w jego wnętrzu. Ale było też coś, co mogło powstrzymać nadchodzącą apokalipsę. Coś co przed wiekami podarowały ludzkości istoty równie potężne co ta, która miała jej właśnie przynieść zagładę. Magiczny symbol o mocy zdolnej uwięzić Przedwiecznego. Symbolem tym, był… Znak Starszych Bogów.

Zegar na wieży budynku muzeum wybijał północ, gdy wkroczyliśmy do środka w poszukiwaniu odpowiedzi i ratunku. Było nas pięcioro, a jednak instynktownie czuliśmy, że to, z czym mamy się zmierzyć jest od nas o wiele silniejsze. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia jak podjąć tę desperacką próbę. Oczywistym jest, że chcieliśmy ruszyć przed siebie całą grupą. Fern poszła przodem, a my zaraz za nią. Gdy jednak postąpiła kilka kroków w głąb korytarza, jego wnętrze jakby pociemniało. Kiedy ja próbowałam pójść w jej ślady napotkałam na niewidzialną ścianę. Podobnie było z resztą. Jakby Ithaque był już na tyle blisko, że mógł utrudnić nam wykonanie zadania. Tylko jedno z nas mogło iść dalej, pozostali musieli poczekać tuż przy wejściu. Nie było więc innego wyjścia. Postanowiliśmy, że jedno po drugim będziemy eksplorować zakamarki starego budynku.

Dzień pierwszy. Godzina 0:00
Carolyn przecierała szlak z odwagą, której można jej było pozazdrościć. Gdy tylko oddaliła się od nas na kilkanaście kroków, usłyszała tajemniczy dźwięk i postanowiła pójść jego śladem. Muzealny korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Dziwny odgłos nasilał się, być może tylko we wnętrzu jej umysłu. W końcu jednak doprowadził ją do niewielkiej skrzyni, będącej częścią jednej z ekspozycji. Wewnątrz znajdowało się parę przydatnych drobiazgów i wskazówka, która, jak miała nadzieję przybliży nas do rozwiązania.


Dzień pierwszy. Godzina 3:00
Przyszła moja kolej. Przełknęłam ślinę i ruszyłam przed siebie. W dłoniach ściskałam zabraną z domu statuetkę. Sama nie wiem czemu wzięłam ją ze sobą. Chyba w jakiś zupełnie niewytłumaczalny sposób dodawała mi otuchy…
Przeczucie kazało mi przyjrzeć się uważniej pobliskiej ekspozycji. W szklanych gablotach oraz na kamiennym piedestale znajdowały się fragmenty naczyń i rzeźb, pochodzące zapewne z jakichś wykopalisk. Nie wiedząc dlaczego zwróciłam uwagę na kamienną tablicę, pokrytą jakimiś znakami. Miałam wrażenie, że nie pasuje do pozostałych. Ujęłam ją w dłonie i zdmuchnęłam z niej warstwę kurzu. Nie byłam nawet w stanie określić w jakim języku zapisano znajdujące się na niej słowa. Gdy jednak przyglądałam się jej przez kilka chwil doświadczyłam kolejnej wizji. Zobaczyłam skomplikowany symbol połyskujący zimnym błękitem. Po chwili symbol ten rozpadł się na jedenaście fragmentów, które uleciały w różnych kierunkach i zniknęły mi z oczu.
Nie zwlekając wróciłam do pozostałych i opowiedziałam im o wszystkim. Byliśmy zgodni interpretując te rewelacje. Najwyraźniej Znak został podzielony na jedenaście części, a my musieliśmy odnaleźć je wszystkie.

Dzień pierwszy. Godzina 6:00
Spodziewaliśmy się wschodu Słońca, tymczasem za oknami wciąż panuje nieprzenikniona ciemność. Jakby czas na zewnątrz stanął w miejscu.
W mrok muzeum wkroczyła panna Barnes. Wchodziła do kolejnych pomieszczeń szukając jakiegokolwiek śladu. Omiatała wąskim snopem światła latarki każdą ścianę i kąt, jednak nie mogła natrafić na nic przydatnego. Po kolejnych nieudanych oględzinach odwróciła się i wyszła tymi samymi drzwiami. Ku swemu zaskoczeniu nie wróciła jednak na korytarz. W niewytłumaczalny sposób znalazła się w zupełnie innym miejscu. Wnętrze było przestronniejsze niż poprzednie i zawalone różnego rodzaju przedmiotami i dokumentami. Jenny nie myślała już jednak o przeglądaniu tych szpargałów. Pragnęła jedynie wydostać się z tego składziku jak najszybciej. Ruszyła w kierunku wyjścia zbyt gwałtownie i potknęła się o leżącą na podłodze skrzynce. Latarka upadła na podłogę i na ułamek sekundy zgasła. Dziewczyna szukała jej po omacku czując, jak ogarnia ją przerażenie. W końcu przedmiot znalazł się w jej dłoni, a wraz z nim kartka papieru, która najwyraźniej owinęła się wokół niego. Nie zamierzając tego w tej chwili sprawdzać, Barnes zerwała się na równe nogi i przekroczyła kolejne drzwi. Tym razem znalazła się w końcu na korytarzu. Gdzieś w oddali usłyszała nasze głosy i ruszyła biegiem w ich stronę.

Dzień pierwszy. Godzina 9:00
Wciąż ciemność.
Do akcji wyruszył jedyny mężczyzna w naszej grupie – pan Walters. Udał się wprost to wielkiej sali, w której znajdowała się wystawa eksponatów powiązanych z Egiptem. Gdy oświetlił pomieszczenie latarką dostrzegł po przy przeciwległej ścianie jakąś postać. Była odwrócona do niego plecami, odziana w długi ciemny płaszcz z kapturem. „Kim pan jest?” pytał Harvey zbliżając się do nieznajomego, jednak nie usłyszał odpowiedzi. Tajemniczy osobnik wciąż stał nieruchomo nie zwracając uwagi na jego obecność. Dopiero, gdy zakapturzona istota znalazła się na wyciągnięcie ręki odwróciła się gwałtownie. To, co Walters zobaczył zjeżyło mu włosy na całym ciele i sprawiło, że odruchowo rzucił się w tył. Istota, czymkolwiek tak naprawdę była, nie posiadała twarzy. Spod fałd kaptura wyzierała jedynie ciemność tak głęboka, że patrząc weń można było zapomnieć na chwilę jak w ogóle wygląda światło. Harvey upadł na plecy, nie mogąc jednak oderwać wzroku od upiora. Ten zaś zbliżał się do niego, bardziej sunąc nad podłogą niż idąc. Nasz towarzysz był przekonany, że za chwilę potwór rzuci się na niego. Wiedziony przeczuciem ścisnął mocniej latarkę i skierował snop światła w ową, tak przerażającą ciemność. Gdy tylko promienie się z nią zetknęły postać zniknęła, rozwiewając się jak smolista mgła.
Mężczyzna przez dłuższą chwilę leżał przerażony, próbując dojść do siebie. W końcu udało mu się dojść do siebie na tyle, by wstać. W miejscu, w którym nie tak dawno stała zmora dostrzegł drewnianą skrzynkę. Podszedł bliżej i zajrzał do środka. Poza kilkoma nieprzydatnymi szpargałami znalazł we wnętrzu fragment starego pergaminu, a na nim błękitny symbol. Pierwszą część Znaku Starszych Bogów.

Dzień drugi. Godzina 0:00
Zegar na wieży zaczął wybijać dwunastą. Powinno być południe, ale mrok panujący za oknem oraz niejasne przeczucia kiełkujące w naszych sercach kazały nam przypuszczać, że znów jest północ. Po chwili usłyszeliśmy ostatnie, dwunaste uderzenie. Coś podpowiadało nam, że nie zwiastuje ono niczego dobrego…
Ostatnia z nas, Siostra Marry skierowała swe kroki do najbliższej toalety. Może usłyszała jakiś dochodzący stamtąd dźwięk, a może miała jedno z tych przeczuć, które nie dawały nam ostatnio spokoju. Faktem jest jednak, że istotnie było to miejsce, w którym można było znaleźć kolejny element układanki. Jak się niestety okazało – było to także miejsce szczególnie niebezpieczne.
Gry tylko zakonnica przestąpiła próg pomieszczenia, drzwi zatrzasnęły się za nią, a światło latarki zgasło. Próby ponownego uruchomienia jej ani energiczne potrząsanie urządzeniem nie przyniosły rezultatu. W toalecie panował prawie całkowita ciemność. Przez wąskie okienko wpadała do środka jedynie smuga księżycowego światła. Oświetlone nią umywalki i uchylone drzwi toalet wydawały się na swój sposób upiorne. Marry, nie mogąc się wycofać, postanowiła zrobić krok naprzód. Usłyszała skrzypnięcie i nie była pewna czy jedne z drzwiczek poruszyły się, czy też byłą to tylko jej wyobraźnia. Zamarła w oczekiwaniu. Nie minęło wiele czasu a z ciemności wynurzyła się para ślepiów, po chwili kolejna. Bestia, której kobieta nie mogła nawet dobrze dotrzeć rzuciła się na nią. Siostra uderzyla plecami o zimną, pokrytą kafelkami ścianę i straciła przytomność…


Dzień drugi. Godzina 3:00
Minęły trzy godziny, a Siostra Marry nie wróciła. Mieliśmy nadzieję, że uda się ją odnaleźć całą i zdrową. Nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na czekanie. Carolyn wstała i ruszyła korytarzem, tym razem na wschód…”
- fragment dziennika Kate Winthrop (Krakov)


Myślę, że w tym miejscu mogę urwać relację z rozgrywki w Znak Starszych Bogów. Po pierwsze dlatego, że sama relacja byłaby aż nazbyt długa, a po drugie dlatego, że na jej podstawie można odnieść dość mylne wrażenie na temat samej gry, która w rzeczywistości nie jest ani tak długa, ani tak klimatyczna. Wszystko to pewnie zasługa mechaniki, która jest bardzo prosta w porównaniu z takim Arkham Horror na przykład (a to, że sam klimatu nie odczułem może być po części kwestią tego, że za bardzo się skupiłem na czynieniu obszernych notatek z naszych przygód).

Ta prosta mechanika opierająca się na rzutach kośćmi wydaje się jednak zaletą tej gry. Z jednej strony ktoś może narzekać, że kości = losowość. Z drugiej jednak losowość wprowadzana przez kości jest na swój sposób radosna. („Skoro Krakov potrafi, to co, ja nie umiem ?!” – Leszek aka Harvey Walters). Jeśli zaś chodzi o klimat w grach „arkhamowych” w ogóle to jest to chyba temat na osobną dyskusję i to dość obszerną (może kiedyś…).

Powyższa relacja nie jest tak wesoła jak poprzednie (choć gdyby mi się chciało rozwijać dziennik panny Winthrop, a komuś innemu chciałoby się go później czytać, to mógłby się z niego dowiedzieć np. o atakującej znienacka Kultystce Krystynie…). Tym razem chodzi jednak o pokazanie czegoś innego. Mam na myśli potencjał opowieściotwórczy jaki tworzą kolejne karty przygód, które najpierw pojawiają się w sposób losowy, a później są rozpatrywane w wybranej przez nas kolejności. Może warto to wykorzystać czy to wzbogacając samą rozgrywkę, czy też w zupełnie inny sposób, o którym nie pomyśleli nawet twórcy tej gry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz